środa, 5 czerwca 2013

Wyspa Umarłych.

Witam!
Już jakiś czas temu w trakcie moich poszukiwań na temat realizmu magiczne udało mi się odnaleźć piękny obraz. Prawdą jest, iż niewiele on ma do tego nurtu w sztuce i znalazłam go całkowicie przypadkowo. Niesamowicie mnie jednak zafascynował i poruszył, postanowiłam zagłębić się bardziej w jego znaczenie i historię. Gdy na zajęciach z WOKu trafił się projekt z malarstwa, wiedziałam, że muszę wybrać symbolizm, by mieć okazję opisać to wspaniałe dzieło.


Autoportret malarza.


Arnold Böcklin był jednym z prekursorów symbolizmu w malarstwie. Inspirując się dziedzictwem romantyzmu malował senne pejzaże z tajemniczą naturą, mistyczne postacie i mroczną architekturę. Często sięgał po tematy mitologiczne i fantastykę. Jego obsesja na punkcie śmierci objawiła się w wielu dziełach, chociażby w "Wyspie Umarłych". W latach 1880-1886 stworzył 5 wersji tego obrazu. Namalowanie pierwszej wersji zleciła Böcklinowi wdowa Madame Berna, żądając dzieła przepełnionego niepokojem i mistycyzmem.


Pierwsza wersja obrazu.


"Die Toteninsel" przedstawia małą skalistą wysepkę, porośniętą cyprysami, otoczoną nieprzeniknionym oceanem. Do jej stromego brzegu dobija mała łódka z dwoma pasażerami. Na rufie siedzi wioślarz, jednak to nie on jest domniującą personą. Druga z postaci, kuląca się, opatulona białymi szatami, zdaję się przygotowywać do wyjścia na brzeg. Wykute w skale nagrobne groty dopełniają funeralny charakter sceny. Burzowe niebo góruje nad tą scenerią, uwydatnia nastrój niepokoju i oczekiwania. Istotną rolę odgrywają również barwy – jaśniejąca skała po obu stronach skupia się ku mrocznemu, zaciemnionemu centrum wyspy. To co między drzewami jest niewidoczne i ukryte.


Druga wersja dzieła znajdująca się obecnie w Metropolitan Museum w Nowym Jorku.


Böcklin nigdy nie podał 'oficjalnego' znaczenia obrazu. Zapytany opisał go jedynie jako "obraz marzenie – przedstawiający taki spokój, że każdy czułby się onieśmielony nawet przez pukanie do drzwi". Rzeczywiście tajemniczy świat tego dzieła wciąga i ciężko jest oderwać od niego wzrok podziwiając kunsz i wszystkie detale.


Mimo braku jednoznacznej interpretacji, łatwo zauważyć podobieństwo przedstawionej scenerii do cmentarza Cimitero degli Inglesi znajdującego się niedaleko pracowni malarza, gdzie powstały 3 pierwsze wersje obrazu. W tym miejscu pochowana została przedwcześnie zmarła córka Böcklina Maria. Najprawdopodobniej to właśnie śmierć niemowlęcia zainspirowała go stworzenia „Wyspy Umarłych”. Wyspa to kraina umarłych do której dobija przewoźnik Charon prowadzący umarłego w bieli do życia po śmierci. Ciemne wody rzeki Styks obmywają brzegi wyspy, cyprysy, powszechnie kojarzone z żałobą i cmentarzami, falują na wietrze. Jedna z krypt, skryta w cieniu na uboczy wyspy, opisana jest inicjałami AB. Przytłoczony tragizmem utraty bliskiej osoby malarz znajduje ukojenie w śmierci.



Cimitero degli Inglesi


Cmentarz z lotu ptaka.


Obraz zachwycał wielu sławnych ludzi – jego kopie posiadali Freud, Lenin i Clemenceau. Wystawioną na aukcji w 1933 roku trzecią wersję dzieła nabył wielki wielbiciel Böcklina Adolf Hitler. Obecnie oryginalne obrazu znajdują się w Nowym Jorku, Basel (miejsce urodzenia artysty), Berlinie i Lipsku. Czwarta wersja przetrwała jedynie w formie czarno-białej fotografii, gdyż spłonęła w ataku bombowym podczas drugiej wojny światowej.


Trzecia wersja


Czwarta wersja zachowana jedynie na fotografii.


Mimo, iż ostatni obraz z serii powstał w 1886 inspirował wielu późniejszych artystów. Po dzieło Böcklina często sięgali muzycy – Sergei Rachmaninoff oraz Heinrich Schulz-Beuthen skomponowali poematy symfoniczne o tym samym tytule. Współczesny szwajcarski malarz H. R. Giger przedstawił wyspę umarłych na nowo w swoim dziele „Hołd dla Böcklina”. Inspiracji obrazem nie krył również Roger Zelazny pisząc książkę „Isle of the Dead”.


Poemat symfoniczny Rachmaninova.


"Hommage a Bocklin" Gigera, 1977


„Wyspa Umarłych” może być interpretowana na wiele sposobów i taki był zapewne zamysł autora. Böcklin jako przedstawiciel symbolizmu nie pokazuje nam niczego wprost, zmusza do własnych przemyśleń i analizy. Efekty u każdego mogą być inne, nie zmienia to jednak faktu, iż obraz ten zachwyca swoim klimatem i monumentalnością.

Która wersja obrazu podoba Wam się najbardziej?
Do usłyszenia!


sobota, 2 lutego 2013

Czarodziej ekranu i jego żywe karty.

Witam!
Miesiąc luty rozpoczniemy od tematu, który jeszcze nie pojawił się na tym blogu, a mianowicie - kinematografii. Będzie o nie byle jakim twórcy i jego filmach. Cofniemy się ponad sto lat w przeszłość, by zobaczyć 'czarodzieja ekranu' i jego dzieła.
Ale jak tu rozmawiać o filmach nie oglądając niczego? Zapraszam więc na projekcję:




Les Cartes vivantes z 1904 roku to jeden z pierwszych filmów francuskiego pioniera kina Georgesa Mélièsa. Krótkometrażowy, biało-czarny, niemy film jest serią magicznych sztuczek uzyskanych za pomocą nowatorskich jak na tamte czasy technik montażu. Dla Georgesa nie było problemem wcielenie się w główną rolę, gdyż na co dzień zajmował się iluzją prowadząc znany teatr iluzjonistyczny w Paryżu.


W rolę królowej kier wcieliła się Jehanne d'Alcy,
aktorka w teatrze i przyszła żona iluzjonisty.



Skąd iluzjonista wpadł na pomysł kręcenia filmów? 28 grudnia 1895 roku był gościem paryskiego Salonu Indyjskiego Grand Cafe, gdzie odbyła się pierwsza publiczna projekcja filmów braci Lumière. Wyświetlone wówczas 'Wyjście robotników z fabryki w Lyonie', 'Śniadanie', 'Polewacz polany' oraz 'Wjazd pociągu na stację w La Ciotat' zrobiły ogromne wrażenie na zebranych i stały się początkiem rozwoju kina. Zachwycony Méliès postanowił wzbogacić występy w swoim teatrze o projekcje filmowe, a niedługo potem sam zaczął tworzyć.

Twórca około 1890 roku.

Wywodził się z bogatej rodziny, dzięki majątkowi w 1907 roku wybudował pierwsze na świecie studio filmowe w swojej posiadłości w Montreuil. Tworzył tam filmy oparte na trikach i magicznych sztuczkach, inspirowane baśniami, współczesnymi wydarzeniami i motywami z literatury. Własnoręcznie tworzył dekoracje i kostiumy.


Méliès w swoim studiu.

Filmem, który przyniósł mu międzynarodową sławę był 'Le voyage dans la Lune' z 1902 roku. Oparty na książkach Juliusza Verne i  H. G. Wellsa opowiada historię grupy naukowców podróżujących na Księżyc. Wpadają oni do niewoli rdzennych mieszkańców. Na szczęście udaje im się odnaleźć sposób na unieszkodliwienie obcych i ich podróż kończy się szczęśliwie.






Z upływem czasu jego filmy traciły na popularności, gdyż nie nadążały za rozwojem technik kinematograficzny. Zrozpaczony twórca w 1923 roku spala cały swój dorobek filmowy i postanawia już nigdy nie produkować filmów. Jednak jego historia kończy się szczęśliwie - 1928 roku w małym sklepiku ze słodyczami gdzie pracował rozpoznaje go znany dziennikarz filmowy. Zainteresowanie jego twórczością znów wraca, a na nowo doceniony Méliès spędza spokojnie ostatnie lata swojego życia w ośrodku dla emerytowanych twórców filmowych.

Do usłyszenia :)


wtorek, 22 stycznia 2013

Bokor Hill Station

Nie da się ukryć, że to była całkiem długa przerwa. Prawie dwa miesiące bez żadnego postu. Nie będę się tu usprawiedliwiać brakiem czasu czy natłokiem zajęć, po prostu nie miałam weny i motywacji. Na szczęście znalazło się kilka osób, które kazały mi wziąć się do roboty i napisać coś w końcu. I tym osobom bardzo serdecznie dziękuję :)

Dzisiaj pozostaniemy w temacie miejsc opuszczonych. Domyślam się, że Kambodża nie jest najpopularniejszym celem turystycznych wycieczek. Jeśli jednak jakimś cudem zdarzyłoby Wam się odwiedzić to państwo to jest jedno miejsce do którego moim zdaniem warto zajrzeć.




Bokor Hill Station to miasto widmo z 1920 roku zlokalizowane w południowej Kambodży. Pierwotnie miało być ośrodkiem wypoczynkowym dla francuskich kolonistów. Mimo trudnych warunków klimatycznych, niedostępności i ukształtowania terenu miasto zostało wybudowane w ekspresowym tempie 9 miesięcy. Poniesiono za to bardzo wysoką cenę, która jednak w tamtych czasach nie robiła dużego wrażenia - przy budowie zginęło prawie 1000 lokalnych robotników. Największymi ówczesnymi atrakcjami był Hotel Bokor Palace i kasyno usytuowane w centralnej części miasta, reprezentujące europejski luksus i przepych.


Bokor Palace Hotel





Po raz pierwszy miasto zostało opuszczone pod koniec lat czterdziestych, gdy wkroczyły tam narodowe siły walczące o niepodległość i uniezależnienie od Francji. Miasto służyło potem kambodżańskiej wyższej klasie i  stało się popularnym miejscem wypoczynku bogatych Khmerów. Trwało to do roku 1972, gdy do władzy doszło ekstremistyczne ugrupowanie komunistyczne Khmer Rouge (Czerwoni Khmerowie). Od tego czasu miasto jest całkowicie niezamieszkane, jeśli nie liczyć stacjonujących tam jednostek wojskowych w latach 80 i 90.








Ciekawostką jest, że miasto służyło za jedną z lokacji podczas kręcenia filmu 'Miasto duchów', zaś akcja koreańskiego horroru 'R-point' w całości toczy się w Bokor Hill Station.


Klatka z filmu 'R-point' (2004)


Klatka ze sceny filmu 'Miasto duchów' (2002) kręconej w Bokor Hill Station.

Miasto zaczyna znów cieszyć się popularnością, objęte zostało nawet programem renowacji obejmującym odrestaurowanie hotelu i kasyna oraz budowę nowych budynków rekreacyjnych. Głosy są jednak podzielone. Wielu uważa, że miasto powinno zostać w nienaruszonym stanie jako pomnik tragicznej historii państwa.

Do usłyszenia! :)


niedziela, 25 listopada 2012

Tony Vaccaro - coś więcej niż wojenne fotografie.

"Moje podejście było takie - powiedziałem sobie: Tony, nie przejmuj się tym jak dobre będzie zdjęcie pod względem warunków i światła. Zrób je mimo wszystko. Jeśli oczy mogą coś zobaczyć, to zrób zdjęcie."

Kierowany tym mottem Tony Vaccaro zrobił ponad 10 000 fotografii, rejestrując walki w Europie i to co działo się po II wojnie światowej.


Tony Vaccaro 4 grudnia 2009 w Nowym Jorku.

Urodził się 20 grudnia 1922 roku w Greensburg jako drugie dziecko włoskich imigrantów. Gdy Tony miał 4 lata rodzina powróciła do Włoch, gdzie fotograf spędził całe dzieciństwo. Wybuch II wojny światowej i ucieczka przed faszystowskim reżimem zmusiły rodzinę do przeprowadzki do stanów. Od zawsze marzył o karierze zagranicznego korespondenta, lecz po powrocie do USA miał problemy z językiem angielskim. Nauczyciel w liceum w Nowym Jorku zasugerował młodemu Vaccaro by zamiast pisaniem zajął się fotografią. Pracował jako caddy na polu golfowym by odłożyć pieniądze na pierwszy sprzęt. Gdy udał się do sklepu fotograficznego poprosił o 'aparat z którym będzie mógł się podkraść i zrobić zdjęcie niezauważony'. 


Vaccaro ze swoimi aparatami w 1944 podczas służby wojskowej.

Wstąpił do wojska i w 1944 został wysłany do Europy w ramach Operacji Neptun. Wyposażony w karabin M-1 i raczej amatorski aparat Argus C-3 został rzucony w wir wydarzeń II wojny światowej. W tych latach Vaccaro zrobił ponad 8 000 zdjęć, lecz ponad połowa z nich zagubiła się podczas powodzi. Fotografie wysyłam do swojej siostry do stanów, pierwsza ich partia, zawierająca całą jego twórczość z Normandii, została skonfiskowana przez wojskowego cenzora i do dziś nie została odnaleziona.


"The kiss of liberation", St Briac, 15 Sierpnia 1944

"The Return of the Defeated Soldier", Frankfurt, 6 marca 1946

“In No Man’s Land”, Bitwa nad Renem, 1 marca 1945.



A G.I. and a Fraulein, Frankfurt, 1946

Sztuka fotografii według Vaccaro to odnalezienie momentu, który pokazuje unikalność każdej osoby i uwiecznienie go w czystej i niezmienionej formie. "Większość fotografów robi zdjęcia pozowane. Każe ludziom się nie poruszać i tak dalej. Ja pozostawiam ich takimi jakimi są" - mówi Vaccaro. Każde z jego zdjęć opowiada jakąś historię: "Widzicie co staram się robić z portretami? Staram się dać wam jakieś pojęcie o osobowości fotografowanego człowieka. Gdy przyjeżdżam do domu osoby, nie zrobię jej zdjęcia póki nie dowiem się kim ona jest.".


"Pablo Picasso", 1968

Ekscentryczny malarz Pablo Picasso wielokrotnie odrzucał wielu sławnych fotografów, nieraz obrażając ich przy tym. W 1968 roku w końcu zgodził się na sfotografowanie przez Vaccaro. Do domu malarza Tony przybył z niemałym niepokojem - słyszał wiele historii, francuski fotograf  Cartier-Bresson przez 2 lata usiłował dobrze uchwycić Picasso i nawet po tak długim czasie skończyło się to niepowodzeniem. "Picasso pozował jak model" wspomina Vaccaro, który nie takiego efektu oczekiwał. "Gdy powiedziałem mu, że aparat się popsuł przestał pozować i tego właśnie chciałem - tych oczy patrzących wprost na mnie" - tak właśnie powstało jedno z jego najsławniejszych zdjęć.


Okładka albumu.
W 2001 roku wojenne fotografie Vaccaro zostały zebrane w album "Entering Germany: Photographs 1944-1949".


Do usłyszenia! :)

Agata





niedziela, 18 listopada 2012

Muzyczny best of tygodnia 1

Witam!
Myślałam nad wprowadzeniem na blogu jakiś stałych 'rubryk'. Nie wiem czy to taki dobry pomysł, gdyż mam problemy z regularnym pisaniem, co już powoli zdaje się pokazywać. Więc zaczniemy od czegoś mniej wymagającego - muzycznego best of tygodnia. Co niedzielę będę prezentować 5 utworów, które szczególnie wpadły mi w ucho, odkryłam je w ostatnim czasie czy po prostu najczęściej słuchałam w ostatnim tygodniu. Taki jest przynajmniej plan, jak to będzie - zobaczymy :)



1. "Mother" - Danzig
Glenn Danzig zachwycał mnie już swoim głosem w Misfits, ale dopiero niedawno zaczęłam słuchać Danzig. To chyba ich najbardziej znany kawałek z pierwszego albumu z 1988 roku. Interesujący muzycznie, ma też bardzo fajny tekst - swego rodzaju wyzwanie dla ułożonych, porządnych rodziców i ich dzieci.



2. "Blackened" - Metallica
A raczej wersja live tego utworu z The Big 4 z 2010. To jeden z tych kawałków, które brzmią lepiej na żywo. Przy końcu piękne gitarowe solo Kirka Hammetta.



3. "Dust In The Wind" - Kansas
Jest i coś z kręgu rocka progresywnego. Spokojna, akustyczna ballada z filozoficznym tekstem. Zastanowienie nad śmiertelnością i nieuchronnością przemijania. "For all we are is dust in the wind."



4. "Child in Time" - Deep Purple
Ian Gillan wspaniale operuje swoim głosem, swobodnie wędruje między wysokimi i niskimi dźwiękami. Spokojne intro przechodzi w mocny rockowy kawałek z narastającym gitarowym solem. Składający się jedynie z ośmiu linijek tekst miał być protestem przeciw wojnie wietnamskiej.



5. "Flaming Telepaths" -  Blue Öyster Cult
Utwór z 1974 roku bardzo niedocenianej obecnie, moim zdaniem, grupy. Tekst utworu miałby jakoby dotyczyć eksperymentowania z narkotykami. 


Co jeszcze ciekawego w tym tygodniu?
Dziś urodziny jednego z moich ulubionych muzyków Kirka Hammetta. Składamy więc najlepsze życzenia :)




Do usłyszenia ! :)

Agata

piątek, 16 listopada 2012

Oryginał a tłumaczenie.

Zawód - tłumacz. I nie mówimy tutaj o tłumaczu przysięgłym czy o takim, który tłumaczy instrukcje do telewizorów, a raczej o przekładzie w sensie artystycznym, o przekładzie literackim. Nie da się ukryć, że jest to zawód potrzebny - nie jesteśmy przecież w stanie biegle władać wszystkimi językami świata, a interesujące nas książki często publikowane są w językach obcych. Do poznania samych postaw literatury trzeba by było być nie lada poliglotą - znawcą greki dla dzieł Homera, niemieckiego z powodu Goethego czy angielskiego by zapoznać się z twórczością Szekspira. Idąc dalej wspomnieć możemy również o współczesnych autorach - Haruki Murakami po japońsku czy Henning Mankell po szwedzku. Najprostszym przykładem niezbędności tłumaczeń jest najpopularniejsza księga świata - Biblia. Przez wieki powstawało bardzo wiele jej przekładów, obecnie jest ona ponoć dostępna w 471 językach świata.



"Pierwsze Folio" - pierwsze opublikowany zbiór dzieł Szekspira z 1623 roku


Ale czy tłumaczenie to same plusy? Tłumacz na swojej drodze napotyka bardzo wiele przeszkód, które musi pokonywać, co kończy się z różnym skutkiem. Przekład literacki nie jest zwykłym, dosłownym tłumaczeniem słów i zdań. W pewien sposób jest to tworzenie dzieła na nowo, na podstawie istniejącego oryginału. Tłumacz decyduje o doborze słownictwa, tłumaczeniu bądź nie nazw własnych, rymach. Musi oddać sens treści niedosłownych tekstu czy użycia danego słowa w odpowiednim kontekście oraz zadbać o zachowanie oryginalnego stylu twórcy. Problemem może być też występowanie specyficznych odnośników kulturalnych, neologizmów czy po prostu humoru autora.


Kamień z Rosetty. Widniejący na nim tekst zapisany jest w 3 wersjach - po egipsku
pismem hieroglificznym i demotycznym oraz po grecku.
Był on przełomem na drodze do odczytania egipskich hieroglifów.

A jak jest w praktyce? Różnie. Niektóre tłumaczenia świetnie przedstawiają założenia oryginału, czasem wręcz zwiększając jego jakość zarówno pod względem językowym jak i fabularnym. Nie zawsze jednak udaje się osiągnąć zamierzony efekt - tłumaczenia bywają schematyczne, niekompetentne i zniechęcają nas do czytania.


Anglojęzyczne i polskie wydania 'Prawdy' Pratchetta.

Z własnego doświadczenia przytoczyć mogę przykład Terrego Pratchetta, który urzekł mnie zarówno w angielskim oryginale jak i w przekładzie Piotra Cholewy. Tłumacz świetnie zachowuje żartobliwy styl pisarza, opisy i charaktery bohaterów. Są też autorzy, których polecam czytać w oryginale. Jednym z nich jest Lovecraft. Nie można niczego odjąć tłumaczeniom Ryszarda Grzybowskiego - są naprawdę interesujące, oddają klimat, język jest bogaty i urozmaicony. Jednak by w pełni pojąć makabrę i geniusz Lovecrafta trzeba przeczytać go po angielsku. Dopiero wtedy zrozumiemy prawdziwy mrok i grozę jego wyobraźni oraz docenimy wyrafinowany język, którym tak swobodnie włada i który jest w końcu jego cechą rozpoznawczą.


Brytyjskie wydanie Lovecrafta, które aktualnie czytam.


A polskie książki w innych językach? Jestem w posiadaniu anglojęzycznego wydania "Ostatniego życzenia" Sapkowskiego. Kupiłam je z myślą o zapoznaniu znajomych z zagranicy z sagą o Wiedźminie, a skończyło się na tym, że sama zaczęłam je czytać. Tłumaczenie miło mnie zaskoczyło - przekład czytało się bardzo dobrze. Świetnie odwzorowuje on oryginał, zachowując jednak swoje własne cechy.


Amerykańskie wydanie "Ostatniego życzenia".

Zachęcam Was bardzo do próbowania swoich sił z oryginalnymi wersjami książek. Warto też przed zakupem książki po polsku poszukać różnych jej tłumaczeń i wybrać najlepsze.

Do usłyszenia! :)

Agata

wtorek, 13 listopada 2012

"Tales of Mystery and Imagination" czyli ilustracje do twórczości Poe'go.

"Tales of Mystery and Imagination" to jeden z pierwszych znaczących zbiorów opowiadań  Edgara Allana Poe. Pierwsze próby zebrania twórczości Poego podęto już rok po śmierci autora w 1850 roku, ale dopiero dzięki pierwszemu wydaniu "Tales of Mystery and Imagination" z 1908 dzieła Poego stały się popularne wśród szerszego grona odbiorców. Od tamtego czasu zbiór ten był wielokrotnie powielany i wydawany pod różnymi formami przez wydawnictwa na całym świecie. Edycjom tym często towarzyszyły bogata oprawa graficzna i ilustracje.


Ilustracja do noweli Metzengerstein z 1908 roku
autorstwa Byama Shawa.

Ilustracja Herpina do "Złotego Żuka".

Kolejna ilustracja Byama Shawa z 1923 roku
do "Zabójstwa przy Rue Morgue".

Współczesne wydanie "Tales of Mystery & Imagination"


Bardzo interesująca edycja została wydana w 1919 roku nakładem londyńskiego wydawnictwa George Harrap & Co. Książka ta kosztowała 5 gwinei, co w tamtych czasach było niemałą kwotą. Cenę tę zawdzięczała ręcznie robionemu papierowi, welinowej oprawie, złotemu liternictwu oraz przede wszystkim dwudziestu czterem nowym ilustracjom Harry'ego Clarka. Wykonane tuszem, mroczne i szczegółowe rysunki dodawały namacalnej grozy prozie Poe'go.


Ilustracja do "Maski Czerwonego Mordu".

Ilustracja do "Beczki Amontillado"

Ilustracja do "W bezdni Maelströmu"

Ilustracja do "Studni i Wahadła".

Co ciekawe Harry Clarke, znany dziś głównie ze swojej pracy ilustratorskiej, kształcił się u swojego ojca w malowaniu witraży. Tworzenie rysunków do opowieści Poe'go było jego pobocznym projektem. Zilustrował również między innymi "Fausta" Goethego, baśnie Andersena oraz poezję Swinburne'a.


Ilustracja Clarka do baśni Andersena z 1916 roku.

Ilustracja Clarka do baśni Andersena z 1916 roku.


Ilustracja do "Fausta".


"Opowieści miłosne, śmiertelne i tajemnicze" - pierwsze polskie wydanie Poego
z ilustracjami Clarka, którego jestem aktualnie w posiadaniu (pozdrowienia dla Olci).

Ciekawostką jest, iż brytyjska grupa z kręgu rocka progresywnego The Alan Parsons Project nazwała swój debiutancki album z 1976 roku "Tales of Mystery and Imagination". Płyta ta nawiązywać miała to życia i twórczości Edgara Allana Poe'go i zawierała adaptację utworów "Kruk" czy "Zagłada domu Usherów".




Do usłyszenia! :)

Agata